Tym razem krótko. Spędziliśmy w Kolumbii miesiąc i właśnie wjeżdżamy do Ekwadoru. W ramach dopełnienia całości, popełnię jeszcze krótkie podsumowanie. A o czym? O kolumbijskich autobusach (w których, jakby nie patrzeć, spędziliśmy sporą część miesiąca). A więc...
Kolumbijskie autobusy są ciekawe. Sama część mechaniczna nie różni się od tego, co widzimy w Polsce, ale pod względem zawartości, oraz znajdującej się pod autobusem podstawy, zwanej drogą, jest całkiem barwnie.
(Większe wersje zdjęć dostępne w dalszej części artykułu. Kliknij, aby powiększyć.)
Kolumbijski autobus ma zawsze co najmniej dwóch kierowców. Jeden kierowca prowadzi, pamiętając o tym, żeby zatrąbić przed odpowiednimi zakrętami. Jeśli tego nie zrobi, to może spotkać się z innym kierowcą w miejscu, z którego żaden z nich nie bardzo będzie potrafił się wycofać. Drugi zaś kierowca zajmuje się przekładaniem kamieni. Czasem kamienie trzeba przełożyć z drogi poza drogę, a czasem w drugą stronę, w celu (częściowego) zasypania małej, spontanicznie powstałej, dziury dziesięciometrowej głębokości. Najciekawiej jest na mniej popularnych drogach, tych na których nie ma asfaltu, lecz asfaltowe drogi, w których jeden pas nagle postanowił zabawić się w base-jumping, również nie należą do rzadkości.
Właśnie. W Polsce jakoś nie widuje się autobusów poza asfaltem. A w Kolumbii – nie jest niczym szczególnym, gdy taki sam autobus przejeżdża w bród przez rzekę. Czasem taki autobus ma trochę większy problem z przejechaniem i osiada dupą w dnie. Pasażerowie nie zadają zbędnych pytań. Po prostu – wychodzą i zaczynają budować most. Tzn. przewalać kamienie tak, żeby dało się przejechać. A że trwa to czasem nawet parę godzin, więc w trakcie do zabawy dołącza parę innych przejeżdżających akurat tą samą trasą samochodów i autobusów. Kobiety wybywają do mieszkających w okolicy kuzynów na melona, a faceci, w palącym słońcu i po pas w wodzie, demonstrują swą męskość. (Tudzież, lufę swojego teleobiektywu. Co poniektórzy.)
Tamta sytuacja miała miejsce na trasie z Cocuy do Capitanejo – trasie, która w linii prostej liczy sobie 30km, a jedzie się nią 7 godzin. Dalej było lepiej – kolejny siedmiogodzinny odcinek do Bucamarangi, liczył sobie już aż 80km. To był bardzo piękny odcinek. Autentycznie żałowałem, że nie spróbowaliśmy zrobić go stopem. Po drodze obserwowaliśmy klimatyczne, lokalne gospodarstwa, porośnięte gęstą dżunglą strome góry, oraz kapliczki, poświęcone kierowcom i pasażerom, którym udało się na tej konkretnej trasie kopnąć w kalendarz.
Skoro już mówimy o autobusach, to nie sposób pominąć handlarzy. Wpakowują się do niego co chwila, czasem po dziesięciu na raz. Większość sprzedaje wszelkiego rodzaju żarcie, ale niektórzy robią pasażerom półgodzinne wykłady na temat swojej herbatki z żeń-szenia.
Jeśli chcesz oszczędzić, to poruszaj się autobusami krótkodystansowymi, szczególnie na trasach międzynarodowych. Prócz niższej ceny mają one jeszcze dwa, wielkie plusy: Nie ma w nich klimy, oraz nie puszczają w nich filmów. Gwarantuję, że chcesz unikać obydwu tych rzeczy, serio.
-
Zwykle płacisz po, lub w trakcie przejazdu.
-
Jeśli siedzisz, to wypada oferować potrzymanie bagażu stojącym.
-
Przy miejscu kierowcy prawie zawsze znajdziesz plakietkę mówiącą (w wolnym tłumaczeniu) "Chcesz rzygać? Dam ci torebkę.".
-
Na dworcach firmy się o ciebie biją, przekrzykując się, do którego okienka masz podejść, co jest dość śmieszne. Trochę mniej śmieszny jest fakt, że niektórzy potrafią w żywe oczy kłamać tak, żebyś skorzystał z ich firmy, mimo że oferta firmy obok jest dla ciebie dużo lepsza – musisz po prostu obejść wszystkie.
PS.
W drodze z karaibskiego wybrzeża do Ekwadoru zawinęliśmy na chwilę do doliny Cocora, w okolicy miasta Armenii. Chciałoby się powiedzieć, że zrobiliśmy tu mega skomplikowany trekking w okolicznych górach, ale stwierdzenie "siedzieliśmy trzy dni na dupach w hostelu, prowadząc dyskusje na najróżniejsze tematy z dwoma przyjezdnymi starszymi panami" jest stanowczo bliższe prawdy. W ramach usprawiedliwienia mogę zapewnić, że panowie byli naprawdę sympatyczni. A poza tym, jak zwykle, padał deszcz.
Rosnące w dolinie Cocora palmy dochodzą nawet do 60m wysokości. Okolice są też znane ze względu na powszechne tutaj uprawy kawy (cały tej region Kolumbii bywa nazywany Zona Cafetera). Warto wybrać się do jednej z rodzinnych farm, gdzie (za małą opłatą) gospodarze pokażą ci cały proces produkcji kawy, od sadzonki, aż po gotową filiżankę.